niedziela, 30 sierpnia 2015

Niedzielny rytuał

Każdy człowiek ma pewne przyzyczajenia i rytuały. Moją rodzinną tradycją jest np. niedzielny obiad -  ZAWSZE rosół i kurczak na drugie. Serio, odkąd pamiętam zawsze jest rosół.

Od kilku niedziel mam taki mały zwyczaj. Po mszy w katedrze idę na lody na Stare Miasto. 
Kto podczytuje bloga, ten wie, że za lodami przepadam. Lodami takimi gęstymi, kremowymi, puszystymi. Nie darzę natomiast uczuciem sorbetów - jak dla mnie - ot, zamrożony sok.
Ale..... Na olsztyńskiej Starówce można kupić lody, które podbiły moje serce. Lody Naturalne firmy Kroczek. Smaki, w zależności od pory roku zmieniają się i dostosowują do tego, co aktualnie można zerwać w sadzie i ogrodzie. Bo obok lodów śmietankowych
i owocowych są też warzywne :) Moje serce podbiły lody szpinakowe (z bananem i jabłkiem), czy pietruszkowe. Dla smakoszy bazylii są bazyliowe. A poza tym można tam spróbować lodów o smaku słonego karmelu, chili, agrestowe, śliwkowe, anansowe i bardzo dobre lody
o smaku prażonego jabłka. I nie są czysto sorbetowe bo mają w sobie jakąś miękkość
i puszystość. Po prostu pycha!













 A Wy macie jakieś rytuały?
Ściskam w ostatnią niedzielę wakacji :))

piątek, 21 sierpnia 2015

Rodzinny zwierzyniec

W moim osobistym domu nie posiadam zwierząt. Kiedyś miałam rybkę - Gilberta :) Zawsze sobie mówiłam, że jak będę miała swoje mieszkanie od razu będzie tam pies. Mieszkanie mam od 14 lat - psa nie ma do tej pory. Nie dlatego, że nie chcę. Po prostu nie chcę męczyć zwierza. Często nie ma mnie w domu cały dzień, wyjeżdżam... Szkoda psiaka. Kot by sobie poradził, ale nie mam gdzie postawić kuwety. Serio!

Ale miłość do zwierząt w mojej rodzinie jest dziedziczna. I to w genach od Taty. Mój Tata pomaga zwierzakom jak może. W zimie dba o ptaki, przygarnia koty... Mama z miłości do Męża toleruje te koty, choć osobiście woli psy (z dwojga złego). I choć nie przepada za zwierzakami każdej z nas (3 siostry) pozwoliła, w swoim czasie, mieć psa. Każda z nas zatem miała - Ala - Filusia, Asia - Migdała, a ja - Kado :) Ale ja poszłam krok dalej, bo najpierw przyniosłam kota, a miesiąc później psa.
Ani Milejdi (kotka), ani Kado już dawno nie ma, ale......

Żeby nie było smutno :) W domu są dwa koty - Kulka i Tośka (przyniesiona przez siostrę z cmentarza jako małe nieszczęście). W szopie Tata ma dwa koty przybłędy - Dziczka
i Czarnuszek. Dziczka, mimo, że jest u nas z 7 lat, dostaje jeść, ma ciepło etc, nie pozwala się nawet dotknąć. Nawet Tacie, który to głównie dba o nią. 

Nie inaczej ma się sprawa u mojej drugiej siostry. Ma kota - Tweestera i niedawno wzięła na dom tymczasowy psa.  Psinka młoda, a już nieźle dostała od życia. Poprzedni właściciele wzięli ją ze schroniska, a że sikała, jak to szczeniak, pobili ją i oddali - złamali jej miednicę.....No i siostra nie miała już serca oddać jej dalej. Tosia została zatem
i zapałałyśmy do siebie ogromną sympatią. Popatrzcie zresztą - jak można nie potarmosić
z czułością takiego cudaka :)





Tosia i Tweester w ogródku siostrzanym:



 A na koniec nasza domowa królowa - Kulka :)


I tak właśnie żyjemy sobie rodzinnie ze zwierzętami - w zgodzi i harmonii. Mogłabym pisać
i pisać o zwierzakach w moim rodzinnym życiu, ale to książka by powstała....
A jak u Was w kwestii domowych pociech? Pochwalcie się :)

Mam przygotowany materiał na następne posty, ale to jak będę miała nowy komputer - na na tym już się nie da normalnie pracować. Horror jakiś....

Buziaki i do następnego :)
M.

niedziela, 16 sierpnia 2015

Skrót wiadomości

Trochę mnie nie było. Bardziej świadomie, mniej świadomie... No, bywa.
Dziś mały przegląd wakacyjnych treści :)

Przed potęgą i pięknem żywiołów zawsze chylę czoła. Podziwiam wszystkie, ale gdybym miała wybrać ulubiony bez zastanowienia powiem - WODA. I wakacje zawiązane są, jak dla mnie z wodą właśnie. Mieszkając w mieście, które posiada w swoich granicach ok. 13 jezior mogę przebierać do woli :) Korzystam zatem bez hamulców z tych dobrodziejstw. 

Ale zanim jeziora - w tym roku było morze :) Kiedyś każde wakacje spędzałam na plażach Kołobrzegu, dziś okupuję Mielno i Unieście :) Już zapomniałam, jaka to przyjemność leżeć na ciepłym piachu, chłodzić się w lodowatej wodzie (ale dało się popływać)..... Tylko chyba nie bardzo łapię dzisiejszą modę plażową - nie mam parawanu, piwa.... Mam za to książkę, winogrona i kawałek ręcznika - dla mnie wystarczy :)





Nie lubię parawanów, ale ten jeden jakoś mi się spodobał.....


A potem było jezioro - ciepłe, jak zupa, ale dające ochłodę. Mogę godzinami leżeć na wodzie,
z twarzą do słońca i słuchać pluskania wody wokół. Mega!






A teraz znów jestem u Rodziców, gdzie nastąpiła klęska urodzaju - jabłka w ilościach hurtowych!
 Już są soki, wino nastawione, suszone, a od jutra smażenie :)




 A na koniec moja piątkowa zdobycz rynkowa - zauroczyło mnie i już! :)








I tak oto mija mi czas. Ostatnie podrygi wakacyjne :)
A Wy co porabiacie? 
Buziaki.